Siatkówka. Prawie jak walkower…

484 0

Otwierająca mecz akcja zakończona atakiem z krótkiej w wykonaniu Konrada Stajera była dobrym prognostykiem na dalszą część spotkania. Rywal odpowiedział momentalnie, ale chyba nikt nie liczył na to, że plasująca się na ostatnim miejscu w tabeli drużyna Wisłoka w ogóle punktów zdobywać nie będzie. Wręcz przeciwnie, punkty zdobywała z ogromną wręcz łatwością, a gdy w pole zagrwyki wędrował Bartosz Soja zaczynało się prawdziwe szaleństwo po stronie ekipy ze Strzyżowa. Contimax nie potrafił odskoczyć rywalowi i w zasadzie cały czas utrzymywał się wynik oscylujący wokół remisu (3:3, 6:6, 12:12). Bochnianie mieli problem z kończeniem ataku, ale gdy Jakub Czubiński mocno uderzył piłkę, a ta po drodze zahaczyła jeszcze o głowę Krzysztofa Pamuły, wydawać się mogło, że szczęście zacznie w końcu sprzyjać gospodarzom. Nic bardziej mylnego. Szczęście było, ale po stronie Wisłoka, bo to właśnie ten zespół potrafił temu szczęściu pomagać. Beznadziejna sytuacja do obrony? Nie ma rzeczy niemożliwych – to było hasło, które przyświecało zapewnie podopiecznym trenera Tomasza Zająca. Siatkarze drużyny gości bronili jak w transie i wyprowadzali skuteczne kontry, natomiast bochnianie mieli kłopot już w pierwszym elemencie – przyjęciu. Nie pomogła ani zmiana Krystian Kmiecik za Macieja Grajoszka, nie pomógł czas wzięty przez trenera Banaszaka… Pierwszy set padł łupem Wisłoka.

Czy druga partia wyglądała lepiej w wykonaniu bochnian? Tak chciałoby się powiedzieć, ale oczy widziały co innego. Faktem jest, że w końcu można było oklaskiwać jakiś pewny blok w wykonaniu bochnian (Mateusz Jarzyna wraz z Jakubem Zmarzem zafundowali czapę Pamule), ale na kłopoty ogarniające siatkarzy Contimaxu nikt nie potrafił znaleźć lekarstwa. Nadbudować bocheński dorobek punktowy próbował Kuba Czubiński i faktycznie kilka jego zagrywek pomogło. Ta pomoc była jednak chwilowa, gdyż zespół MOSiR-u nadal miał kłopotów co nie miara. Nie dość, że dokładne przyjęcie zagrywki nie istniało, to jeszcze błędy poganiały inne błędy. „Nie chcą wygrać, nie chcą!” – niosło się z kwadratu rezerwowych Wisłoka i rzeczywiście – po bochnianach nie było widać chęci zwycięstwa. Jak to się miało do rezultatu końcowego seta drugiego? – Ponownie cieszyć się mogli gracze ze Strzyżowa, dla których dwa zwycięskie sety już oznaczały przynajmniej jedno oczko, które mogą wywieźć z Bochni. Jak się jednak miało wkrótce okazać, tych oczek mieli wywieźć nawet więcej…

Gdyby podopieczni Roberta Banaszaka zdołali jeszcze jakoś pobudzić się do gry, może wynik końcowy tego spotkania wyglądałby inaczej. Nic nie zapowiadało jednak zmian. Chyba, że mówimy o zmianach wprowadzanych w czasie trwania spotkania. Rotacje w i tak mocno już okrojonym składzie (tylko dziesięciu zawodników było do dyspozycji bocheńskiego szkoleniowca) nie przynosiły zbytniego wytchnienia i poprawy rezultatu. Brak Szymona Ściślaka i Krzysztofa Pustelnika był widoczny? To jest zdecydowanie za mało powiedziane. Bez nich bocheński atak momentami po prostu nie istniał, a był nawet taki okres kiedy żaden z siatkarzy Contimaxu nie potrafił przełamać bloku Wisłoka. Bochnianie mijali się z piłką, nie mieli przyjęcia więc nie mieli także rozegrania. Ekipa ze Strzyżowa miała za to wszystko i w efekcie końcowym – nie dała szans gospodarzom…

Contimax MOSiR Bochnia – MKS Wisłok Strzyżów 0:3 (20:25, 22:25, 20:25)

Contimax w składzie: Jakub Habel, Maciej Grajoszek, Konrad Stajer, Jakub Zmarz, Roman Kącki, Jakub Czubiński, Bartosz Luks (libero) oraz Mateusz Jarzyna, Krystian Kmiecik, Mateusz Kwaśny.

Wisłok w składzie: Marcin Mielak, Piotr Kochan, Jakub Filip, Krzysztof Pamuła, Bartosz Soja, Mateusz Armata, Jakub Opoń (libero).

Joanna Dobranowska

fot. Joanna Dobranowska

Leave a comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *